Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zator: z płonącego domu wyniósł ich kierowca

Monika Pawłowska
Zdzisława Jurka twierdzi, że razem z mężem Jackiem, za wszelką cenę będą chcieli wrócić na swoje
Zdzisława Jurka twierdzi, że razem z mężem Jackiem, za wszelką cenę będą chcieli wrócić na swoje Monika Pawłowska
Po ślubie dorabiali się od przysłowiowej łyżki, teraz muszą zaczynać życie od nowa. Pożar pozbawił ich domu i całego majątku. Gdyby nie pomoc przypadkowych osób, w płomieniach straciliby życie ojciec i starszy z synów rodziny Jurków z Zatora.

Gdy wybuchł pożar w domu przy ulicy Wadowickiej 10 był tylko pan Jacek z synem Danielem. - Tego dnia mąż wcześniej wrócił z pracy - relacjonuje Zdzisława Jurka. - Daniel spał, gdy nagle mąż zobaczył wydobywający się spod podłogi dym. Kiedy wyjrzał na klatkę schodową, z przerażeniem zobaczył kłęby dymu. Na ucieczkę schodami było już za późno. Wbiegł prosto do pokoju syna, na siłę wyciągnął go z łóżka i dopadł do okna. Wzywali pomocy.

Czytaj także: Serduszko Michałka z Babic wciąż za małe na operację

- Wszystko działo się tak szybko - wspomina Jacek Jurka. - Byłem w szoku. Pamiętam tylko, że ktoś dostawił do okna drabinę i pomógł nam wyjść z płonącego domu - dodaje mężczyzna. Pan Jacek i jego syn Daniel, życie zawdzięczają kierowcy, który na widok płomieni zatrzymał się przy drodze. - Ktoś do nas przybiegł z pytaniem, czy mamy drabinę - wspomina sąsiadka poszkodowanych, Anastazja Piela. - Zaraz postawili ją pod oknem na pierwszym piętrze i Jurkowie zeszli po niej na ulicę.

Dopiero kiedy mężczyznom udało się wydostać z płonącego domu, na miejsce przyjechało 15 jednostek straży pożarnej, karetki pogotowia i policja. Gaszenie pożaru trwało dobrych kilka godzin. - Stałam i patrzyłam z przerażeniem, jak się pali - mówi Marta Jurka, tegoroczna maturzystka. - Najpierw dach się zawalił, potem strop na piętrze. W pół godziny runęło to, co miałam najcenniejszego w życiu. Mój dom rodzinny. Nie mamy nic, tylko siebie - mówi płacząc. Na drugi dzień po pożarze pani Zdzisława na własną rękę rozpoczęła poszukiwania ludzi, którzy uratowali życie jej najbliższym. Bohaterem okazał się Roman Głaza, technik kryminalistyki, i jego żona.

- Nie wiedzieliśmy, że to on, bo jest w szkole w Legionowie. Przyjechał do domu na weekend - mówi Maria Łopusińska, komendant powiatowy policji w Wadowicach. - Zadziałał przytomnie i szybko. Rodzina pogorzelców już napisała pismo do komendanta wojewódzkiego z prośbą o awans i nagrodę dla bohaterskiego policjanta.

- Nie wiem, jak mu dziękować. Gdyby nie on, spaliliby się żywcem - mówi Zdzisława Jurka. Razem z mężem i trójką dzieci znalazła schronienie u bratowej. Teraz czekają na ekspertyzę, czy budynek jeszcze będzie się nadawał do remontu. Przyczyną pożaru była najprawdopodobniej świeczka, którą zapaliła lokatorka mieszkania na parterze. Osoby chcące pomóc pogorzelcom mogą kontaktować się z naszą redakcją w Oświęcimiu - telefon 33 844 73 64.

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Matkobójca stanie przed sądem
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wadowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto