Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodzina ratowała więźniów Auschwitz. Zasłużyli na ulicę?

Bogumił Storch
Bogumił Storch
Dorota i Zygmunt Kornasiowie dwa lata temu przeprowadzili się spod Paryża do Spytkowic. W domu stworzyli "prywatną Izbę Paamięci".
Dorota i Zygmunt Kornasiowie dwa lata temu przeprowadzili się spod Paryża do Spytkowic. W domu stworzyli "prywatną Izbę Paamięci". Bogumił Storch
Rodzina bojownika Polskiej Partii Socjalistycznej, Józefa Kornasia ze Spytkowic, który zginął ratując więźniów z Auschwitz oraz jego rodziców, którzy ich ukrywali, chce by gmina ich imieniem nazwała ulicę i zadbała o pamięć. Nieliczne pamiątki po bohaterskich Kornasiach, głównie zdjęcia, przekazano niedawno do Muzeum Pamięci Mieszkańców Ziemi Oświęcimskiej.

Zygmunt Kornaś ze Spytkowic (pow. wadowicki) na początku lat 90. wyjechał do Francji, mieszkał tam pod Paryżem. Na emigracji tęsknił za Polską i rodzinnymi stronami. W wolnych chwilach zgłębiał rodzinną tajemnicę o misji, której w czasie II wojny światowej podjęli się jego nieżyjący już wujek oraz dziadkowie. Odkrył, że byli bohaterami. Wrócił do Spytkowic na stałe dwa lata temu i ze zdziwieniem zauważył że prawie nikt już tutaj o nich nie pamięta. Postanowił coś z tym zrobić.

Pomagano tu w ucieczce z obozu w Auschwitz wielu osobom, choć ich liczba i tożsamość są dziś trudne do ustalenia.

- Nie miałem żadnych wątpliwości, że zanim zginał mój wujek Józef, to uratował od śmierci wielu ludzi, w tym, nie da się wykluczyć, że także, ukrywające się przed hitlerowcami, osoby pochodzenia żydowskiego. I ostatecznie, za niesioną pomoc, zapłacił najwyższą cenę, cenę życia – podkreśla Zygmunt Kornaś.

Dom był ratunkiem dziś to ruina

- W domu niewiele się o tym mówiło. Starsi szybko zmieniali temat, w końcu po wojnie był stalinizm i opornych działaczy PPS prześladowano. Z kolei teraz świadkowie poumierali i tak naprawdę niewielu o tym pamięta - dodaje.

Ustalił, że nie tylko jego wujek pomagał zbiegłym z obozu.

- Uciekinierów ukrywali też moi dziadkowie: Ludwika i Franciszek, prości rolnicy, nie mający nic wspólnego z zaangażowaniem politycznym wujka, mimo to ryzykowali życiem ratując ludzi

- opowiada. - Chowali ich w zakamarkach domu, karmili, leczyli a nawet wywabiali im z ciała tatuaże z obozowymi numerami - dodaje.

Wykorzystywano do tego dom rodzinny w Spytkowicach, w którym Zygmunt Kornaś się wychował.

- Składał się z części drewnianej i murowanej. Ta druga do dzisiaj istnieje, drewniana część została zburzona kilkanaście lat temu. Gmina ma tam lokale socjalne. Obiekt niszczeje, nie ma żadnej tablicy pamięci, za niedługo nikt nie będzie wiedział o tym miejscu, które dla wielu oznaczało w czasie wojny ocalenie - opowiada.

Ma o to żal do samorządowców ze Spytkowic, mimo, że radni na sesji Rady Gminy w ubiegłym roku przyjęli uchwałę "w sprawie uczczenia Mieszkańców gminy Spytkowice walczących w czasie II wojny światowej z okupantem oraz niosącym pomoc więźniom obozu koncentracyjnego KL Auschwitz - Birkenau".

- Poza tą deklaracją niewiele zrobiono. Nie możemy doprosić się o nadanie jednej z ulic imienia mojego wujka lub dziadków. Nie udało się też namówić miejscowych nauczycieli, żeby opowiadali o tym uczniom na lekcjach historii

- twierdzi.

Czym zasłużyli się Kornasiowie?

Po wybuchu II wojny światowej, 5 września 1939 roku, Spytkowice, Ryczów i okolice zajęły wojska niemieckie i podzieliły te tereny na dwie części.

Z rozkazu Hitlera utworzona została Generalna Gubernia, w skład której weszła część powiatu wadowickiego, ta na wschód od rzeki Skawy. Reszta, tereny wokół dworca kolejowego we wsi Ryczów w gm. Spytkowice, znalazła się już po stronie III Rzeszy.

Mimo że w Ryczowie nie działały silniejsze oddziały partyzanckie, to miejscowość była wykorzystywana jako punkt przerzutowy więźniów z obozu Auschwitz do Krakowa.

Jednym z nich był Józef Cyrankiewicz, działacz PPS, który później, już w czasach PRL został premierem Polski. W 1943 roku krakowska PPS podjęła dwie bezskuteczne próby uwolnienia go. Trzecia próba miała miejsce w czerwcu 1944 roku. Do Ryczowa wyruszyła wtedy czteroosobowa grupa, w tym jeden z miejscowych, Józef Kornaś „Korn” ze Spytkowic, wujek Zygmunta Kornasia.

Wysiedli na stacji w Ryczowie i przez zieloną granice udali się na teren Rzeszy, czyli do pobliskich Spytkowic, gdzie miał czekać, wyprowadzony z obozu Józef Cyrankiewicz. W umówionym punkcie kontaktowym, w domu dziadka Zygmunta Kornasia w Spytkowicach, nie zastali go jednak, tylko list od niego zawiadamiający, że bardzo ważne sprawy organizacyjne zatrzymują go w obozie. Przenocowali w Spytkowicach i dzień później, 24 czerwca wrócili na stację w Ryczowie. Niestety, wzbudzili zainteresowanie strażnika kolejowego, który dzień wcześniej legitymował jednego z nich w pociągu.

Zginęli za Cyrankiewicza a ten nie chciał uciec

Wezwano ich do budynku zawiadowcy. Byli uzbrojeni. Doszło do wymiany ognia. Dwóch zginęło na miejscu, a Józef Kornaś na polu, nieopodal stacji, bo znalazł się w polu rażenia granatu. Tylko Władysław Denikiewicz „Romek” zdołał uciec. Samego Cyrankiewicza, który ostatecznie nigdy nie uciekł z Auschwitz, później przewieziono z Oświęcimia do obozu w Mauthausen. Po oswobodzeniu przez wojska amerykańskie wrócił do kraju zaczął robić karierę polityczną.

Naoczni świadkowie tych zdarzeń już nie żyją, także niewielu miejscowych o tym pamięta.
- Niedawno, w wieku ponad 90 lat, umarła kobieta, która siedziała w pociągu czekającym na peronie jak do tamtych strzelali - opowiada jednak z mieszkanek Spytkowic. Jej dom znajduje się tuż obok stacji. Jako jedna z nielicznych, stara się zachować pamięć o tym, co kiedyś tu się stało.

...

Kornasiowie przekazali niedawno, nieliczne pamiątki po dziadkach Zygmunta i jego wujku, głównie zdjęcia, do Muzeum Pamięci Mieszkańców Ziemi Oświęcimskiej.

Pomnik postawiony jeszcze w latach 60. ub. wieku poświęcony tym wydarzeniom, znajduje się przy stacji PKP w Ryczowie.

- Nie było tam chyba nikogo w tym roku na rocznicy, oprócz mnie i męża, na pewno nie zorganizowano żadnych uroczystości. Żeby można było rozczytać napisy na nim, sami musieliśmy usuwać z tablicy brud. Kilkuletnia córeczka, jak to zobaczyła, to sama namalowała na zwykłej kartce laurkę i ją przymocowała do pomnika

- wzdycha Dorota Kornaś, żona Zygmunta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Rodzina ratowała więźniów Auschwitz. Zasłużyli na ulicę? - Gazeta Krakowska

Wróć na wadowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto