Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oświęcim. Jakub Stasiewicz, król strzelców I ligi hokejowej rodem z Gdańska, postawił na Unię

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Jakub Stasiewicz po wyczerpującym treningu wytrzymałościowym zachował dobry nastrój i był gotowy porozmawiać z dziennikarzami.
Jakub Stasiewicz po wyczerpującym treningu wytrzymałościowym zachował dobry nastrój i był gotowy porozmawiać z dziennikarzami. Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z JAKUBEM STASIEWICZEM, który w poprzednim sezonie, w barwach Automatyki Stoczniowca Gdańsk, został królem strzelców I ligi hokejowej, a teraz postawił na Unię Oświęcim, która zakończyła sezon na 6. miejscu w ekstraklasie.

Z dalekiego Gdańska trafił Pan do Oświęcimia. Skąd taki wybór?

- Po bardzo udanym dla mnie sezonie postanowiłem zrobić kolejny krok naprzód w swoim sportowym rozwoju. Zacząłem szukać klubu w ekstraklasie. Udało się porozumieć z Unią i tak trafiłem do Oświęcimia.

- Czy ktoś Panu pomógł w kontaktach z oświęcimskimi działaczami?

- Pochodzący z Gdańska Mikołaj Łopuski, który nie tak dawno występował w Oświęcimiu, a obecnie jest zawodnikiem GKS Tychy, podpowiedział mi właśnie Unię. Dał mi kontakt na jej prezesa, Ryszarda Skórkę. Potem pozostało już spotkanie w „cztery oczy” z szefem klubu i oto jestem. Staram się robić wszystko, żeby wykorzystać daną mi szansę.

- Pana dorobek w punktacji kanadyjskiej musi robić wrażenie. Poprzedni sezon na zapleczu ekstraklasy zamknął Pan 29 golami i 33 asystami.

- Nie będę ukrywał, że miniony sezon był dla mnie bardzo dobry. Zresztą atak, w którym występowałem w gdańskiej drużynie, zdobył łącznie 150 punktów. Zatem nic nie było dziełem przypadku. Owszem, zawsze znajdą się tacy, co będą mi wytykać, że nastrzelałem goli słabym ekipom w pierwszej lidze, a między nią i ekstraklasą jest sportowa przepaść. Z drugiej jednak strony, każdy mógł strzelać gole tym słabeuszom. Szanse były wyrównane. Padło jakoś na mnie. Wiem, że przeskok do ekstraklasy będzie dla mnie wielkim wyzwaniem. Jeśli jednak nie spróbuję, to się nie przekonam. Z drugiej strony pozostanie na zapleczu ekstraklasy i upajanie się jaki to jestem świetny, byłoby staniem w miejscu. Nie muszę nikomu przypominać, że kto stoi w miejscu, ten się cofa.

- Nie jest Pan pierwszym w historii Unii zawodnikiem, który trafił do niej z Gdańska. Starsi kibice, jeszcze w latach 80. minionego stulecia, pamiętają m.in. Jarosława Waszaka, Mariusza Przewoźnego, a z najnowszych czasów wspomnianego przez Pana już Mikołaja Łopuskiego, czy Jarosława Rzeszutkę. Koledzy zostawili po sobie miłe wspomnienia...

- Ale też wysoko zawiesili przede mną poprzeczkę. To będzie dla mnie dodatkowy bodziec do jeszcze cięższej pracy.

- Dwa lata temu miał Pan okazję trochę poznać smak ekstraklasy...

Trafiłem do Polonii Bytom, gdzie trenerem był Mirosław Ihnaczak. Wiem, że każdy szkoleniowiec ma swoje metody pracy i różnie odbiera zawodników wchodzących w seniorską rywalizację. Dobrze, że wtedy w Bytomiu było kilku innych zawodników rodem z Gdańska. Nie czułem się na Śląsku osamotniony, a to bardzo ważne dla młodego chłopca. Tamtego sezonu nie będę jednak miło wspominał. Wiadomo, że bytomski klub nieustannie borykał się z problemami finansowymi. Ciężko było się skoncentrować na grze, kiedy myśli kołatały się wokół tego, czy dostaniemy w ogóle jakieś pieniądze. Wypłaty były na raty i z dużym opóźnieniem. Nie ma sensu wracać do przeszłości. Tamten sezon zakończył się dla mnie dużym niesmakiem.

- Jak został Pan przyjęty w Unii?

- Bardzo dobrze. Chłopcy są mili, a wiadomo, jak ważna dla każdego zawodnika jest aklimatyzacja w nowym środowisku. Jestem z zespołem już prawie trzy tygodnie. Wierzę, że z każdym dniem będę się czuł w Oświęcimiu pewniej.

- Wracając do Pana skuteczności, w jakich okolicznościach najczęściej udawało się strzelać gole? Były to uderzenia z dystansu, czy może po akcjach, albo też po wygraniu indywidualnych pojedynków z bramkarzem?

- Między wierszami wyczuwam wątek moich mocniejszych stron, albo – jak kto woli – atutów (śmiech). Może nad tym wątkiem nie będę się zbytnio rozwodził, bo ocenę mojej gry chciałbym zostawić trenerowi i kibicom. To już oczywiście po wejściu drużyny na lód i pierwszych grach kontrolnych. Na pewno trzeba dużo strzelać na bramkę rywala. Jak nie będzie się tego robić, to na pewno się gola nie zdobędzie. To jest moje główne motto. W meczach o wysoką stawkę, czy przy kontaktowym wyniku, nie ma przecież zbyt wielu czystych pozycji bramkowych. A jak się strzeli, to krążek po jakimś rykoszecie zawsze może zmienić lot, żeby ostatecznie wpaść do siatki. Mówi się też, że powinien on szukać napastnika przed bramką. Może właśnie jakoś przyciągam do siebie te krążki? (śmiech). Jak już „guma” spadnie ci na łopatkę kija przed bramkarzem, trzeba reagować automatycznie.

- Jaka jest Pana nominalna pozycja?

Występowałem głównie na skrzydle. Jeśli jednak trener będzie widział mnie na innej pozycji, będę chciał spełnić jego oczekiwania. Liga jest długa, a - na wypadek jakiejś plagi kontuzji - trzeba umieć się odnaleźć w ekstremalnych sytuacjach. To także jest element hokejowego dojrzewania, czy – jak kto woli – zbierania nowych doświadczeń.

- Jak trafił Pan do hokeja? Nad morzem jest wiele innych dyscyplin, w których można się było realizować i to na poziomie ekstraklasy...

Mój tata jest trenerem w Gdańsku, więc kiedyś zaprowadził mnie na łyżwy.

- Czyli hokej ma Pan już w genach...

Może nie do końca. Tata nie grał w hokeja. Szkoli grupy młodzieżowe, więc z czasem zdecydowałem się uczestniczyć w jego pracy i pasji, która stała się także moją.

- Praca pod okiem taty bardziej pomaga, bo poświęca synowi więcej czasu niż innym, czy jednak utrudnia?

- Na etapie wchodzenia przeze mnie w dorosły hokej mieliśmy nieustanny konflikt pokoleń dwóch. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tata na każdym kroku starał się korygować pewne moje zachowania. Często odpowiadałem mu, że widzę to inaczej, może nawet lepiej. Tato nie pozostawał jednak dłużny, więc mówił wprost, żebym pokazał swoje.

- I czyje było na wierzchu?

- Poproszę o następny zestaw pytań (śmiech).

- Jak postrzega Pan Unię w nowych rozgrywkach, choć do tego jeszcze sporo czasu, bo ruszą dopiero we wrześniu. Z obecnych doniesień wynika jednak, że poza zasięgiem konkurencji mogą być GKS Tychy i Cracovia. Ci pierwsi, mistrzowie Polski, sposobią się do występów w europejskich pucharach. Z kolei „Pasy” zbroją się, by zdetronizować tyszan. Pozostałe ekipy wydają się być poza zasięgiem...

- Nie stawiałbym Unii w roli przeciętniaka, nawet, jeśli w jej składzie byłoby sporo młodych zawodników. Podobnie było w poprzednim sezonie w Gdańsku, gdzie przecież zaczęto odbudowywać seniorski hokej. Też mieliśmy młodą drużynę, na którą niewielu stawiało. Jednak zagraliśmy w półfinale play-off przeciwko faworyzowanemu Zagłębiu, które ostatecznie zdobyło mistrzostwo. Sosnowiczanie mieli w swoich szeregach wielu zawodników z ekstraklasowym bagażem doświadczeń, a jednak w rywalizacji toczonej do dwóch zwycięstw wygraliśmy premierowe spotkanie w hali rywala 6:1. Można? Decydujące spotkanie przegraliśmy w Sosnowcu 1:2. Na razie muszę jednak myśleć, żeby „załapać” się do kadry Unii. Jak mi się to uda, to może związek z nią potrwa dłużej niż rok...

- Jak Pan znosi letnie przygotowania do rozgrywek?

Jest ciężko. Czeski trener, Josef Dobosz, stara się urozmaicać zajęcia, żeby nie były monotonne. Pewnie żaden zawodnik nie lubi treningów „na sucho”, ale też ma świadomość, że bez tego – nazwijmy to – podkładu, w lidze nie można zagrać. Jednak tęsknię za lodem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na oswiecim.naszemiasto.pl Nasze Miasto